MODLITWA NIEWYSŁUCHANA



"Don't give up now little donkey, Behtlehem's in sight"

Po długim niepisaniu, po miesiącach codziennego zabiegania wokół spraw małych i wielkich, po hucznym i rodzinnym świętowaniu narodzenia Pana Jezusa, nastał czas, kiedy niczym pewien blondwłosy chłopiec z filmu, bez którego zdaniem niektórych - źle poinformowanych, Święta Bożego Narodzenia niemogłyby się odbyć (Tak, tak, Kevin to nie staroamerykańskie tłumaczenie imienia Jezus), dziś o poranku wystawiłam głowę z sypialni i nasłuchując ze zdziwieniem odgłosów ciszy odkryłam, że nikogo nie ma, nigdzie się nie śpieszę, nikt nie czeka na odwiedziny. Ucieszyłam się kubkiem herbaty i tym, że istnieje szansa, że dziś usłyszę swoje myśli. I wbrew słowom mojego porannego telefonicznego rozmówcy, który współczuł mi, że „u was na wsi musi być dziś strasznie nudno i to bez telewizora”, uważam za wielki prezent od życia dzień dzisiejszego nic-nie-muszenia, nic-nie-słyszenia. Z tym nie-muszeniem to zresztą nie tak do końca, bo postanowiłam, że dziś poświęcę się pisaniu. 


Na przestrzeni ostatnich kilku tygodni nazbierało mi się kilka tematów, które chciałabym poruszyć na blogu. Brak mi niestety wielkiego talentu św. Jana Pawła II, którym była wielokrotna podzielność uwagi i na przykład zdolność do tworzenia ważnych dokumentów duszpasterskich, przy równoczesnym aktywnym udziale w konferencjach i dysputach, więc nie potrafię równocześnie myśleć o pisaniu planów miesięcznej pracy z przedszkolakami, planować ich prac plastycznych, wycinać dekoracji, prać, sprzątać, gotować,  blogować i rozwijać swojej aktywności „doradczej”. Jednak jak powiedział pewien godny podziwu proboszcz ze skierniewickiej parafii na Zadębiu „brak talentu, to też talent i jego także trzeba rozwijać”. Dzielę, więc swoją uwagę jak potrafię, nieco mniej równolegle niż wspomniany Święty, ale ufam, że i mi także kiedyś do tego co posiadam „dodane będzie” (por. Łk 19, 26).


Plączą się nieco loki myśli moich, ale nie będę ich czesała. Dziś wystąpię przed wami w artystycznym nieładzie. Jednym się spodoba innym nie, być może ujdzie mi to płazem, bo po tak długim czasie ucieszycie się po prostu, że jestem.


W związku z awarią sprzętu komputerowego nie udało mi się złożyć Wam życzeń z okazji Narodzenia Pana. I mimo, że już gruchnęła nowina, że Panna porodziła Syna, życzę Wam wszystkim prawdziwego ucieszenia się z tego, że Bóg jest z nami! Nie ma poduszeczki, ani kolebeczki i pragnie jedynie naszego przytulenia, abyśmy zrobili mu miejsce w naszych sercach i życiu. Niech jak każdy mały człowiek pojawiający się w rodzinie przewróci naszą codzienność do góry nogami, ale jako Bóg prawdziwy niech to uczyni z właściwą sobie mocą. Niech w naszym życiu wraz z pojawieniem się Jezusa zapanuje pokój i miłość.


Już od miesiąca w przedszkolu nieustannie przewijał się temat prezentów, wcześniej listów do św. Mikołaja, a w związku z tym grzeczności, cierpliwości, oczekiwania, ale także wymuszona potrzebą trwała nieustająca katecheza o Tym, który w te radosne Święta jest najważniejszy i o modlitwie. Pozbierało mi się to wszystko w temat o oczekiwaniu z wiarą i ufnością na dar zaniesiony w modlitwie, zapisany w niejednym liście i… nieotrzymany. Co z uparcie zanoszonymi być może kolejny rok prośbami o łaskę uzdrowienia z terminalnej choroby kogoś bliskiego, cud uzdrowienia z przykrej dolegliwości, dar pojednania w rodzinie, ocalenie małżeństwa, podźwignięcia z problemów finansowych, cokolwiek co leży na sercu. Łatwiej byłoby sobie przetłumaczyć niewysłuchanie prośby, gdyby kierowana była za pośrednictwem Poczty Polskiej tylko do brodatego starca z Laponii. Ale jeśli zanosimy ją osobiście, albo przy pomocy bardzo skutecznych orędowników, przed oblicze Boga Wszechmocnego, który może uczynić wszystko i mamy na to liczne dowody i świadectwa… robi się smutno. Przypominamy sobie wielkie wysiłki włożone w przestrzeganie zasad i w przykładanie się do bycia grzecznym, dobrym, pomocnym itd. A obok stoi kolega lub koleżanka rozpromieniona ze swoim wymarzonym prezentem w dłoni. Ona? Ale jej niegrzeczności są liczne i powszechnie znane. Za co? Mamy powód, aby czuć się oszukani. Może więc za mało prosiłam? Za mało pielgrzymek, nie ten ksiądz z modlitwy o uzdrowienie, może jakaś skuteczniejsza litania istnieje… Są tacy, którym wystarczyło jedno „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade maną!”, to chyba pryszcz w porównaniu z Nowenną Pompejańską. Ktoś zagrzmieć może, za mało ci wiary i przytoczy kazanie o mężczyznach, którzy przyszli na mszę prosić o deszcz, a ksiądz odprawiający już wiedział, że nic z tego, bo parasoli nie wzięli. Gdybym nie wierzyła, rozczarowanie nie bolało by tak bardzo. To może nie prosić wcale i dać się zaskoczyć? Lecz napisano „proście a będzie wam dane” (Łk 11, 9). Nie będę ukrywać, czasem stoję przed choinką lub w innej scenerii w różnych porach roku i tupię nogą, że co to ma znaczyć? Przecież prosiłam, ufnie, jasno i wyraźnie! Naiwnie liczę na swoje dobre uczynki, które przecież „jak skrwawiona szmata” (Iz 64, 5), a dar jak do dar, darmo jest dany. Na szczęście te obrazki są coraz rzadsze, bo częściej się zdarza, że zamykam oczy na swoje rozczarowanie, zamykam serce na wszystkie uczucia, które naturalnie je bombardują domagając się słusznego w nim miejsca (żal, rozgoryczenie, zazdrość, złość) i uruchamiam rozum. Staram się spojrzeć na sytuację z pozycji tego, co wiem, a nie tego co akurat czuję. Wiem natomiast, że w Piśmie Świętym napisano obietnice, o których prawdzie wiele razy mogłam się już w życiu przekonać, że Bóg widzi mój płacz, słyszy moją modlitwę, jest ze mną i nie zostawi samej tu gdzie jestem. I mówię sobie słowami Hioba: „Choćby mnie zabił, Jemu ufam” (Hi 13,15), bo „przecież On zna drogę, na której jestem, z prób, jakim nie poddaje, wyjdę czysty niczym złoto” (Hi 23,10). Przypominam sobie, o gwiazdce do wersetu „proście a będzie wam dane”, która jest zapisana w Liście św. Jana, że „wysłuchuje On wszystkich naszych próśb zgodnych z Jego wolą” (1 J 5, 14) i znajduję motywację do radości mimo wszystko w słowach św. Piotra „radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń. Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu, na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa” (1 P 1, 7). W tej próbie ogniowej jest też miejsce na pokój wewnętrzny, kiedy zdejmuję ze swoich barków ciężar troski o powody niewysłuchanej modlitwy. Bóg zawsze jej wysłuchuje, ale nie zawsze po mojemu lub według mojego harmonogramu, a bo On jest Bogiem i widzi więcej niż ja. Widzi przeszłość i przyszłość i wie kiedy jest odpowiedni moment na oczekiwany prezent, wiem też że chce mojego dobra i nie da mi tego co mogłoby mnie zabić lub choćby zrobić mi krzywdę, nawet jeśli dziś miałabym się tym przez chwilę cieszyć. Pomocna w ocieraniu łez po „niewysłuchanej” modlitwie jest historia, którą opowiadał Nick Vujicic na temat swojego oczekiwania na kobietę swoich marzeń. Nick spotykając piękne kobiety często się zakochiwał, ale bez wzajemności lub zaliczając jakieś rozczarowanie. Po pewnym czasie zaczął sobie tłumaczyć, że jeśli kobieta, którą poznaje to nie TA, to znaczy, że Pan Bóg ma dla niego kogoś wspanialszego i jakiś lepszy plan. Jego żona, której się doczekał jest naprawdę piękna i a plan, który realizuje swoim życiem przerósł rzeczywiście jego oczekiwania. Czasami wylewamy strumienie łez, szamotamy się, bo nie otrzymujemy cukierka, a nie widzimy, że Pan Bóg przygotował dla nas bombonierkę.


Pochylam się nad naszą domową szopką i walczę niczym ze swoimi przedszkolakami  o przeniesienie uwagi ze swoich otrzymanych i wyczekiwanych prezentów na tego, który jest najważniejszy. Patrzę na Jezusa - małe dzieciątko, tak podpowiada mi rozsądek. Tak trudno mi wpasować tą sytuację w moją ludzką logikę. Chowam rozsądek w kieszeń i składam przed tym dzieciątkiem swoje wszystkie potrzeby i pragnienia, ubierając w krótką modlitwę „Jezu, troszcz się Ty”, w myśl metody z Księgi Przysłów „Z całego serca Panu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku” (Prz 3, 5). Pewne sprawy są Boską tajemnicą i moje nieotrzymane prezenty i Jego narodzenie w jako bezbronna dziecina w stajence. Mam jednak Jego obietnicę „przyjdźcie do Mnie (…), a Ja was pokrzepię” (Mt 11, 28).


Wielu łask Bożych w Nowym Roku!

Ps. W betlejemskich wydarzeniach "Little donkey" też miał swój udział. Po długiej wędrówce i on ujrzał Betlejem.




2 komentarze:

  1. Anonimowy22:42

    Trochę czasu minęło od opublikowania postu i Twojego tupania pod choinką:) Czy modlitwa została wysłuchana?

    A tak poza tym świetny tekst! Jak i cały blog. Często uśmiecham się czytając;-) Teksty długie, ale co dzień chciałabym nowy. Co Ty na to? Może moja modlitwa będzie wysłuchana?
    Pozdrawiam, Twoja wierna fanka EJ

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze czekam:)

    Dzięki za miłe słowa i wierność Osiołkowi. Faktycznie, bardzo zaniedbałam blogowanie, ale wzbogacona o nowe doświadczenia planuję ponowny start i regularniejsze pisanie.

    E

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wpis, chwilę potrwa zanim pojawi się na blogu.