"Don't give up now little donkey, Behtlehem's in sight"

Na
przestrzeni ostatnich kilku tygodni nazbierało mi się kilka tematów, które
chciałabym poruszyć na blogu. Brak mi niestety wielkiego talentu św. Jana Pawła
II, którym była wielokrotna podzielność uwagi i na przykład zdolność do
tworzenia ważnych dokumentów duszpasterskich, przy równoczesnym aktywnym udziale
w konferencjach i dysputach, więc nie potrafię równocześnie myśleć o pisaniu
planów miesięcznej pracy z przedszkolakami, planować ich prac plastycznych, wycinać
dekoracji, prać, sprzątać, gotować, blogować
i rozwijać swojej aktywności „doradczej”. Jednak jak powiedział pewien godny
podziwu proboszcz ze skierniewickiej parafii na Zadębiu „brak talentu, to też
talent i jego także trzeba rozwijać”. Dzielę, więc swoją uwagę jak potrafię, nieco
mniej równolegle niż wspomniany Święty, ale ufam, że i mi także kiedyś do tego
co posiadam „dodane będzie” (por. Łk 19, 26).
Plączą się nieco loki myśli
moich, ale nie będę ich czesała. Dziś wystąpię przed wami w artystycznym
nieładzie. Jednym się spodoba innym nie, być może ujdzie mi to płazem, bo po
tak długim czasie ucieszycie się po prostu, że jestem.
W związku z awarią sprzętu
komputerowego nie udało mi się złożyć Wam życzeń z okazji Narodzenia Pana. I
mimo, że już gruchnęła nowina, że Panna porodziła Syna, życzę Wam wszystkim
prawdziwego ucieszenia się z tego, że Bóg jest z nami! Nie ma poduszeczki, ani
kolebeczki i pragnie jedynie naszego przytulenia, abyśmy zrobili mu miejsce w naszych
sercach i życiu. Niech jak każdy mały człowiek pojawiający się w rodzinie
przewróci naszą codzienność do góry nogami, ale jako Bóg prawdziwy niech to
uczyni z właściwą sobie mocą. Niech w naszym życiu wraz z pojawieniem się Jezusa
zapanuje pokój i miłość.
Już od miesiąca w przedszkolu
nieustannie przewijał się temat prezentów, wcześniej listów do św. Mikołaja, a
w związku z tym grzeczności, cierpliwości, oczekiwania, ale także wymuszona
potrzebą trwała nieustająca katecheza o Tym, który w te radosne Święta jest
najważniejszy i o modlitwie. Pozbierało mi się to wszystko w temat o
oczekiwaniu z wiarą i ufnością na dar zaniesiony w modlitwie, zapisany w
niejednym liście i… nieotrzymany. Co z uparcie zanoszonymi być może kolejny rok
prośbami o łaskę uzdrowienia z terminalnej choroby kogoś bliskiego, cud uzdrowienia
z przykrej dolegliwości, dar pojednania w rodzinie, ocalenie małżeństwa,
podźwignięcia z problemów finansowych, cokolwiek co leży na sercu. Łatwiej
byłoby sobie przetłumaczyć niewysłuchanie prośby, gdyby kierowana była za
pośrednictwem Poczty Polskiej tylko do brodatego starca z Laponii. Ale jeśli
zanosimy ją osobiście, albo przy pomocy bardzo skutecznych orędowników, przed
oblicze Boga Wszechmocnego, który może uczynić wszystko i mamy na to liczne dowody
i świadectwa… robi się smutno. Przypominamy sobie wielkie wysiłki włożone w
przestrzeganie zasad i w przykładanie się do bycia grzecznym, dobrym, pomocnym itd.
A obok stoi kolega lub koleżanka rozpromieniona ze swoim wymarzonym prezentem w
dłoni. Ona? Ale jej niegrzeczności są liczne i powszechnie znane. Za co? Mamy
powód, aby czuć się oszukani. Może więc za mało prosiłam? Za mało pielgrzymek,
nie ten ksiądz z modlitwy o uzdrowienie, może jakaś skuteczniejsza litania istnieje…
Są tacy, którym wystarczyło jedno „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade maną!”,
to chyba pryszcz w porównaniu z Nowenną Pompejańską. Ktoś zagrzmieć może, za mało
ci wiary i przytoczy kazanie o mężczyznach, którzy przyszli na mszę prosić o
deszcz, a ksiądz odprawiający już wiedział, że nic z tego, bo parasoli nie
wzięli. Gdybym nie wierzyła, rozczarowanie nie bolało by tak bardzo. To może nie prosić
wcale i dać się zaskoczyć? Lecz napisano „proście a będzie wam dane” (Łk 11, 9).
Nie będę ukrywać, czasem stoję przed choinką lub w innej scenerii w różnych
porach roku i tupię nogą, że co to ma znaczyć? Przecież prosiłam, ufnie, jasno
i wyraźnie! Naiwnie liczę na swoje dobre uczynki, które przecież „jak skrwawiona
szmata” (Iz 64, 5), a dar jak do dar, darmo jest dany. Na szczęście te obrazki są coraz
rzadsze, bo częściej się zdarza, że zamykam oczy na swoje rozczarowanie,
zamykam serce na wszystkie uczucia, które naturalnie je bombardują domagając
się słusznego w nim miejsca (żal, rozgoryczenie, zazdrość, złość) i
uruchamiam rozum. Staram się spojrzeć na sytuację z pozycji tego, co wiem, a
nie tego co akurat czuję. Wiem natomiast, że w Piśmie Świętym napisano
obietnice, o których prawdzie wiele razy mogłam się już w życiu przekonać, że
Bóg widzi mój płacz, słyszy moją modlitwę, jest ze mną i nie zostawi samej tu gdzie
jestem. I mówię sobie słowami Hioba: „Choćby mnie zabił, Jemu ufam” (Hi 13,15),
bo „przecież On zna drogę, na której jestem, z prób, jakim nie poddaje, wyjdę
czysty niczym złoto” (Hi 23,10). Przypominam sobie, o gwiazdce do wersetu „proście
a będzie wam dane”, która jest zapisana w Liście św. Jana, że „wysłuchuje On
wszystkich naszych próśb zgodnych z Jego wolą” (1 J 5, 14) i znajduję motywację
do radości mimo wszystko w słowach św. Piotra „radujcie się, choć teraz musicie
doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń. Przez to wartość waszej
wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież
próbuje się w ogniu, na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa”
(1 P 1, 7). W tej próbie ogniowej jest też miejsce na pokój wewnętrzny, kiedy
zdejmuję ze swoich barków ciężar troski o powody niewysłuchanej modlitwy. Bóg zawsze
jej wysłuchuje, ale nie zawsze po mojemu lub według mojego harmonogramu, a bo
On jest Bogiem i widzi więcej niż ja. Widzi przeszłość i przyszłość i wie kiedy
jest odpowiedni moment na oczekiwany prezent, wiem też że chce mojego dobra i
nie da mi tego co mogłoby mnie zabić lub choćby zrobić mi krzywdę, nawet jeśli
dziś miałabym się tym przez chwilę cieszyć. Pomocna w ocieraniu łez po „niewysłuchanej”
modlitwie jest historia, którą opowiadał Nick Vujicic na temat swojego oczekiwania
na kobietę swoich marzeń. Nick spotykając piękne kobiety często się zakochiwał,
ale bez wzajemności lub zaliczając jakieś rozczarowanie. Po pewnym czasie
zaczął sobie tłumaczyć, że jeśli kobieta, którą poznaje to nie TA, to znaczy,
że Pan Bóg ma dla niego kogoś wspanialszego i jakiś lepszy plan. Jego żona, której się doczekał jest
naprawdę piękna i a plan, który realizuje swoim życiem przerósł rzeczywiście
jego oczekiwania. Czasami wylewamy strumienie łez, szamotamy się, bo nie
otrzymujemy cukierka, a nie widzimy, że Pan Bóg przygotował dla nas
bombonierkę.
Pochylam się nad naszą domową
szopką i walczę niczym ze swoimi przedszkolakami o przeniesienie uwagi ze swoich otrzymanych i
wyczekiwanych prezentów na tego, który jest najważniejszy. Patrzę na Jezusa -
małe dzieciątko, tak podpowiada mi rozsądek. Tak trudno mi wpasować tą sytuację
w moją ludzką logikę. Chowam rozsądek w kieszeń i składam przed tym
dzieciątkiem swoje wszystkie potrzeby i pragnienia, ubierając w krótką modlitwę
„Jezu, troszcz się Ty”, w myśl metody z Księgi Przysłów „Z całego serca Panu
zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku” (Prz 3, 5). Pewne sprawy są Boską tajemnicą
i moje nieotrzymane prezenty i Jego narodzenie w jako bezbronna dziecina w
stajence. Mam jednak Jego obietnicę „przyjdźcie do Mnie (…), a Ja was pokrzepię”
(Mt 11, 28).
Wielu łask Bożych w Nowym Roku!
Ps. W betlejemskich wydarzeniach "Little donkey" też miał swój udział. Po długiej wędrówce i on ujrzał Betlejem.
Trochę czasu minęło od opublikowania postu i Twojego tupania pod choinką:) Czy modlitwa została wysłuchana?
OdpowiedzUsuńA tak poza tym świetny tekst! Jak i cały blog. Często uśmiecham się czytając;-) Teksty długie, ale co dzień chciałabym nowy. Co Ty na to? Może moja modlitwa będzie wysłuchana?
Pozdrawiam, Twoja wierna fanka EJ
Jeszcze czekam:)
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa i wierność Osiołkowi. Faktycznie, bardzo zaniedbałam blogowanie, ale wzbogacona o nowe doświadczenia planuję ponowny start i regularniejsze pisanie.
E