SŁOWA MAJĄ MOC

"Niech Ci błogosławi Pan..."


Być może znacie piosenkę (słowo "pieśń", w tym przypadku, zupełnie moim zdaniem nie pasuje, tym bardziej, że należy raczej do repertuaru dziecięcego) wielkanocną, której krótki tekst jest następujący:

"Bóg nie umarł, Jezus żyje,
Bóg nie umarł, Jezus żyje,
daj Mu ręce swe,
daj Mu nogi swe,
daj Mu serce swe..."


A dziś dodałabym na potrzeby tematu, który mam zamiar poruszyć, także "daj Mu usta swe". Zresztą to dosyć oczywiste, bo Jemu należy poddać każdą część ciała i każdą może wykorzystać dla swych celów. Wracając z wybiegu, już wyjaśniam, że dziś będę pisać o mocy słowa wypowiadanego do innych i o innych.



Najpierw kilka scenek z życia, mojego i nie tylko, wziętych.


1. Pamiętam jak, któregoś roku na wielkanocnym śniadaniu pojawiłam się w nowo zakupionym komplecie. Słowo daję, że spódnica, na chwilę przed zakupem leżała na mnie idealnie tworząc z resztą stroju bardzo ładną całość. Tuż przed premierowym wyjściem świątecznym, kiedy oglądałam ją w lustrze również wszystko wydawało się bez zarzutu. Problemy pojawiły się, kiedy okazało się, że muszę w niej przebyć odległość wymagającą zrobienia więcej niż dziesięć kroków, bowiem z każdym krokiem jej brzeg z przodu przesuwał się w jakiś magiczny sposób o kilka centymetrów w górę, tak, że co kilka kroków musiałam stawać i ją poprawiać. Okazało się, że to nie jest jej jedyny mankament. Innym był jak się okazało, bardzo gniotący się materiał, więc po kilkudziesięciokilometrowej podróży samochodem wyglądała tak, jakby nigdy nie widziała żelazka. Radość moja, jak sobie można wyobrazić była wielka. Walczyłam ze zdenerwowaniem tłumacząc sobie, że taka mała rzecz nie może wyprowadzić mnie z równowagi. W chwili, kiedy przekraczałam próg mieszkania, w którym mięliśmy świętować radośnie Zmartwychwstanie Jezusa, zostałam powitana kpiącym spojrzeniem, popartym słowami: "Ta spódnica to chyba z lumpeksu". Ta "mała sprawa" jak to próbowałam sobie tłumaczyć, zagrała pierwsze skrzypce, jeszcze przed "dzień dobry", czy "jak miło cię widzieć". Nie było mi miło, bo dobrze wiedziałam, że mimo moich starań nie wyglądałam dobrze, a tak się składa, że nie podróżuję z zastępczym kompletem ubrań. Ostatnie czego potrzebowałam to przypomnienie, że coś jest nie tak.


2. Znam kobietę, o której w dniu, w którym ją poznałam pomyślałam: Wow, jak fajnie wygląda. Była ciekawie ubrana i robiła wrażenie osoby dbającej o detale. I za każdym razem, kiedy później się spotykałyśmy, nie dawała mi powodu, żebym mogła zmienić swój pogląd. W końcu kiedyś wyznała, że bardzo cierpi z powodu braku poczucia własnej wartości. Uwierzcie, patrząc na nią z największą uwagą, w chwilę po tym, kiedy dotarło do mnie to, co powiedziała, nie mogłam się doszukać niczego, co mogłabym uznać za coś poniżej "ogólno-ludzkiego-standardu". Okazało się, że u źródła takiego myślenia o sobie leżą słowa, które kiedyś, dawno temu usłyszała od mamy, która relacjonowała jej, co powiedziała widząc ją niedługo po narodzinach "Ojejku, jaka ona brzydka".


3. I jeszcze coś z moich doświadczeń. Kiedy szykowałam się do otwarcia nowego rozdziału mojego życia, jakim było rozpoczęcie pracy zawodowej, byłam bardzo przejęta, podekscytowana i oczywiście nieco przestraszona myślą o nowym, które się zbliża.  Nie mogłam się doczekać. To miał być mój krok w dorosłość. Wśród obserwujących moje przygotowanie na jego zrobienie, znalazło się kilka osób studzących moje emocje i wieszczących, że zanim to się stanie trochę czasu upłynie, bo: na rynku pracy jest zapaść, bo absolwenci studiów okupują urzędy pracy, a ja kończę ledwie szkołę policealną, bo nie mam doświadczenia, bo mieszkam pod Warszawą, bo..., bo…, bo... . Przygotowałam się na porażkę, ale wzięłam sobie do serca jedną radę tychże osób, które zgodnym chórem radziły zdobywanie doświadczenia podczas rozmów kwalifikacyjnych. Zaczęłam, więc jeszcze przed końcem roku szkolnego. Na egzaminy końcowe musiałam brać urlop bezpłatny, bo udało się podczas pierwszego procesu rekrutacyjnego, w którym wzięłam udział:)


4. Przez kilka lat pracowałam w miejscu, w którym duża część pracowników, włącznie ze mną rozpoczynała dzień od sprawdzenia Pudelka.pl, a przerwę lunchową spędzała na omawianiu biurowych sensacji, ocenianiu stroju współpracowników i komentowaniu ich życia prywatnego. Kiedy odchodziłam z tamtego miejsca, naiwnie liczyłam, że w nowym pozbawionym bieżącego dostępu do komputera, w którym luksus przerwy obiadowej nie istnieje będzie inaczej. Nie było i nie jest do tej pory, choć miejsca się zmieniają.


Znasz to? Plotkowanie, osądzanie, krytykowanie, porównywanie, tłumienie zapału, podcinanie skrzydeł, stosowanie wulgaryzmów - są na porządku dziennym. Weszły nam w krew tak, że czasami nie widzimy w nich nic złego. Uważamy, że nie można inaczej, bo takie są reguły gry i...


Stop.


Czas poznać prawdziwe reguły gry. Pisałam ostatnio, że Bóg jest tym, który zaopatruje, także w ludzi, którzy mają nam towarzyszyć na różnych etapach naszych dróg. Ale Bóg jest też Bogiem ZACHĘCENIA i zaprasza nas do współpracy. Możemy razem z nim i na Jego wzór, dodawać innym odwagi i otuchy do pełnienia różnych zadań danych przez Niego.


"Daj Mu usta swe!" Każde słowo, które wypowiadamy ma MOC. Ma moc burzyć i okaleczać jeśli używamy go do wymienionych chwilę wcześniej "aktywności języka", ale może mieć moc większą niż "Red bull", który dodaje skrzydeł - zresztą tylko w reklamie. Chcesz unosić się nad ziemią, przebywaj z ludźmi, których słowa dają życie, którzy widzą dobro i używają języka afirmacji oraz uznania. Słowa niosą bardzo konkretny ładunek - śmiercionośny lub życiodajny. Mogą być kulą prosto w serce lub zastrzykiem ratującym życie, bo "słowa życzliwe są plastrem miodu, słodyczą duszy i zdrowiem kości" (Prz 16,24).


"Daj Mu usta swe", bo Bóg pragnie, abyś był błogosławieństwem dla napotkanych ludzi, małżonka, dzieci, współpracowników. "Bądźmy wzajemnie za siebie odpowiedzialni, dążąc do gorliwej miłości i dobrych uczynków. (...) zachęcajmy się wzajemnie" (Hbr 10, 24-25). Wszyscy potrzebujemy słów zachęcenia i nadziei. Wypowiedzianego słowa nie da się cofnąć, wymazać z serca i umysłu tego, do kogo trafi. Są niczym ziarna, które przynoszą plon i naszym wyborem, naszą odpowiedzialnością jest, jaki on będzie – dobry czy zły.


"Daj Mu usta swe" i "niech z waszych ust nie wychodzi żadne nieprzyzwoite słowo, lecz tylko dobre, budujące, aby stosowanie do potrzeb dawało łaskę słuchającym" (Ef 4, 29). Trudne? Szalenie, ale nie niemożliwe. Wciąż ufam, że z pomocą łaski kiedyś się stanie i zamiast rzucić coś impulsywnie, ugryzę się w język. Przed nie jedną ważną rozmową modliłam się słowami psalmu: "Panie, postaw straż przy moich ustach, strzeż bram warg moich" (Ps 141, 3). Z niejednej beznadziejnie trudnej, razem ze współrozmówcą udawało nam się wychodzić zwycięsko. Wiem, że Bóg pomaga, gdy to, o co prosimy niesie dobro. Warto podjąć trud przemiany swojego sposobu wypowiadania się.


Zdarza mi się słyszeć różne "ALE", do trzech szczególnie powszechnych, chciałabym się z góry odnieść.


"Ale czasami, aż się prosi, żeby komuś, coś powiedzieć". Mhm, ale zanim coś powiesz, zrób stop klatkę i pomyśl, cóż komuś po informacji, że ma siwy włos, odrosty, za długą sukienkę, parę kilo nadwagi, bluzę last sezon, słabe auto lub pogniecioną spódnicę, inne. Myślę, że ta osoba i tak to wie i skoro tego nie zmieniła, to pewnie ma jakiś powód. Jeśli po stop klatce, nadal czujesz wyjątkową troskę i niepokój, o tą sprawę, bo wydaje ci się, że może świadczyć o trudnej sytuacji tejże osoby, a pragniesz to zmienić, podejmując w razie potrzeby odpowiednie kroki, proponuję, abyś w postawie życzliwości stworzył okoliczności do rozmowy w cztery oczy, podczas której z największa możliwą delikatnością, na jaką potrafisz się zdobyć, wyznasz jej swoje uczucia względem tego, co zaobserwowałeś. (Pobiłam chyba rekord długości zdania!). Ważne, przeprowadź rozmowę z tą osobą i nikim innym (nie z kolegami z pracy, innymi członkami rodziny). Nikogo innego, także tych z nawiasu nie informuj o tym, co usłyszałeś od tej osoby, chyba że wyrazi ona na to zgodę lub sytuacja zagraża życiu tejże osoby.


"Ale on/ona nie jest błogosławieństwem dla mnie". Jedyną osobą, na której zachowanie bezpośrednio mamy wpływ jesteśmy my sami, na innych możemy co najwyżej oddziaływać. Jeśli, ktoś posługuje się językiem niszczącym, to po pierwsze do nas należy decyzja czy zrobimy krok w tył i zejdziemy na stopień niżej na schodach naszego wzrostu w tej dziedzinie, czy wstąpimy na kolejny stopień, czyli wybierzemy dobro mimo wszystko. Wybór dobra nie oznacza zgody i akceptacji czyjegoś złego zachowanie względem nas. Dobrą nie jest postawa bierna względem czyjejś samowoli słownej lub wręcz agresji. Należy wobec niej spokojnie opowiedzieć o SWOICH odczuciach, a nie wytykać błędy zachowania współrozmówcy. Atmosfera spokoju jest jedyną właściwą , umożliwiającą osiągnięcie porozumienia. Jeśli w danej chwili nie można jej zagwarantować, należy poczekać aż emocje opadną.


"Ale, o nim/niej nie można powiedzieć nic dobrego". Może dobrze wykonuje swoje obowiązki? Może ma jakiś talent? (Ma, bo wszyscy mają co najmniej jeden, jak nie wierzysz przeczytaj przypowieść o talentach) Nic? Hmm, proponuję abyś kupił okulary z dobrymi szkłami i przypatrzył się uważniej tej osobie. Jeśli masz okulary to je przetrzyj i patrz. Jeśli masz okulary, są czyste i nie widzisz to poczekaj, bo może jest mgła, czyli okoliczności, które nie sprzyjają dobrej widoczności. A jeśli żadne z tych rozwiązań nie poskutkuje, zamknij oczy i wołaj "Panie jestem ślepy, nie widzę! Potrzebuję Twoich oczu, Twojego spojrzenia na tą osobę! Wskaż mi dobro w niej, którego nie widzę. Powiedz, czym chcesz ją zachęcić przeze mnie?" Zamilknij, nadstaw uszu, otwórz oczy i patrz do skutku, oczekując w postawie otwartości, aż Bóg ci wskaże głęboko skrytą wartość.


Bądźmy wsparciem duchowym dla innych w realizowaniu Bożych zleceń. Wyzwalajmy dobre emocje, siły twórcze i chęć do działania. Niech nasza obecność ubogaca, będzie zachętą, sprawia, że ludzie będą z nadzieją patrzyli w przyszłość. Do tego nie trzeba  kończyć żadnych studiów, kursów, zdobywać wiedzy. Musimy wykorzystać coś, co odróżnia człowieka od innych stworzeń na ziemi - swoją wolną wolę i wybrać dobro. Matka Teresa swego czasu dokonała takiego wyboru: "Kiedy ktoś mówił coś negatywnego, przerywała: "On głosi ciemność". Rozprzestrzeniamy ciemność, a przecież jesteśmy stworzeni do światła. Kiedyś spotkała się z córką człowieka, który ofiarował jej pierwsze mieszkanie dla sióstr w Kalkucie. Dziewczyna właśnie się zaręczyła i pomyślała, że kiedy Matka Teresa wstawi się za jej narzeczonym, uda mu się awansować w biurze administracji miasta. Napomknęła Matce, że administracja Kalkuty jest skorumpowana. A ona na to, że jak miała problem z głodnymi dziećmi, to właśnie te władze przekazały jej ciężarówkę chleba. Dziewczyna nadal mówiła o korupcji, ale Matka jej przerwała, że od tego urzędu dostała trzy tony ziarna zbóż. Wtedy dziewczyna nie wytrzymała: "Niech Matka wreszcie otworzy oczy na fakty!" - powiedziała zdenerwowana. Ale Matka Teresa nie dała za wygraną: "Miguelo, wiem, że w Kalkucie jest wiele korupcji, ale też wiem, że jest tu dużo dobra. A ja podjęłam decyzję, że chcę widzieć dobro. To jest wybór, którego dokonujemy, gdy jesteśmy napełnieni światłem Jezusa. Ono sprawia, że możemy widzieć dobro w ogromie zła. Jak u świętego Pawła, mamy zło dobrem zwyciężać" (GN nr 27.07.2014, s. 31).


Jeszcze jedna uwaga, nie wszyscy trafili na tą stronę i czytają te słowa:) Wokoło jest dużo ludzi toksycznych, złośliwych, uszczypliwych, podcinających skrzydła. Nie chcących lub nie wiedzących, że można i należy inaczej. Tworzą wokół siebie toksyczny klimat, w którym trudno żyć, oddycha się smogiem złości, narzekania, wulgaryzmów. Ten klimat nie szkodzi tylko im samym, ale także wszystkim żyjącym obok. Jeśli masz doświadczenie przebywania z taką osobą, niestety jesteś pod działaniem jej niszczących wpływów. Potrzebujesz pomocy i to zarówno życzliwych ludzi jak i Bożej ochrony. Jeśli to możliwe odetnij się od jej towarzystwa. Jeśli jednak tą osobą jest, ktoś bliski, kogo zostawić nie możesz, koniecznie szukaj wsparcia u doradcy lub psychologa, poszukaj wspólnoty modlącej się wstawienniczo i proś Boga o prowadzenie. To nie żarty, toksyczny klimat prowadzi do wielu chorób, w tym także śmiertelnych, trzeba zatroszczyć się o swoje życie i zdrowie.


Regułą błogosławieństwa jest to, że należy błogosławić wszystkim bez wyjątku zarówno tym, którzy odwzajemniają się tym samym, jak i tym, którzy zdają się być naszymi wrogami. Tak, tak, mamy błogosławić także nieprzyjaciół. (Karkołomne, wiem coś o tym!) Jezus umierał za wszystkich. I nawet jeśli jest to ostatnia rzecz na jaką masz ochotę, bądź błogosławieństwem. Wstań i zrób coś dla kogoś!


Narzekaniem, osądzaniem, wmawianiem braku perspektyw zapraszamy zło. Moc błogosławieństwa je wypiera. Zapraszam dziś wszystkich do podjęcia decyzji, o wyborze błogosławieństwa jako nowego sposobu na życie!


Mam jeszcze dwie wiadomości – dobrą i złą. Zła jest taka, że twoja decyzja ma marne szanse powodzenia, jeśli przystąpisz do zadnia samodzielnie. Dobra: Z Bogiem, wszystko jest możliwe! "Zaufaj Panu, a On cię wspomoże" (Prz 20, 22).


Żeby zapobiec pokusie odłożenia tej decyzji na "wieczne nigdy", proponuję sobie i Wam zadanie praktyczne. KAŻDEGO dnia nadchodzącego tygodnia, w sposób ZAMIERZONY, zachęcić i pobłogosławić dobrym słowem przynajmniej dwie osoby. Możesz kogoś docenić, zauważyć jakąś jego zdolność, zachęcić do realizowania jakiegoś pragnienia (przy okazji dowiesz się, jakie ono jest), wesprzeć w chwili słabości, dodać otuchy w trudnościach. Zacznij od rozmowy z Bogiem, aby cię wsparł w tym zadaniu ("daj Mu usta swe"). Jeśli podejdziesz do zadania sumiennie ze szczerym pragnieniem błogosławienia innym, wierzę, że po tygodniu zaobserwujesz zmiany w innych i w sobie. Masz wpływ na swoje otoczenie, na świat, w którym żyjesz, wykorzystaj go, zacznij zmieniać świat, bo wzmocnieni ludzie wzmacniają innych.
Na nowy tydzień pracy lub wypoczynku, niech Wam Pan Bóg błogosławi!


PS. Deser:) Przypomniała mi się ewangelia z poprzedniej niedzieli na temat Bożej cierpliwości i współistnienia w w świecie dobra i zła. Podziwiajmy Bożą cierpliwość i nie bądźmy niczym niecierpliwi słudzy, którzy chcieli szybko uporać się z problemem i od razu podzielić na dobre i złe w celu usunięcia tego drugiego. Jak tłumaczy Papież Franciszek "my czasami jesteśmy bardzo skorzy, by osądzać, klasyfikować, umieszczać tu dobrych, a tam złych (...) natomiast Bóg czeka. Patrzy na "pole" życia każdej osoby z cierpliwością i miłosierdziem. Widzi brud i zło o wiele lepiej niż my, ale widzi też i ziarna dobra, ufnie czekając aż dojrzeją."



7 komentarzy:

  1. Anonimowy22:39

    ...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę, to już prawie zdanie złożone:) Te cztery kropki zgodnie z myślą poruszanego tematu rozszyfruję tak: Niech Ci Bóg Błogosławi. Mam nadzieję, że zgodnie z intencją autora:)

      Usuń
  2. Anonimowy19:39

    Podejmuję zadanie :)
    P.S. Pomału uzależniam się od Twojego bloga, ale to chyba dobrze? :)) Monika M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moniczko, nie wiem czy dobrze, ale na pewno miło:) Gratuluję decyzji o podjęciu zadania i życzę Ci dobrych owoców! Pamiętaj proszę, aby w ramach świadectwa, podzielić się wrażeniami po jego zakończeniu. Ja też walczę o wypowiadane słowa, ale od momentu powzięcia postanowienia prześladują mnie liczne pokusy i trudności. Mimo to, próbuję dalej... Pozdrawiam Cię serdecznie!

      Usuń
  3. Gdyby ktoś jeszcze chciał się podzielić wrażeniami na temat naszej "pracy domowej", zapraszam do publikowania komentarzy!

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy11:40

    Moje kochane dziewczyny - Ela, Monika. Jak dobrze chociaż przez chwilę towarzyszyć Wam w życiu. Lila

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lilu, oby ta nasza "chwila" trwała jak najdłużej! A gdyby tego było mało, przed nami cała wieczność:-*

      Usuń

Dziękuję za wpis, chwilę potrwa zanim pojawi się na blogu.