MODLITWA NIEWYSŁUCHANA



"Don't give up now little donkey, Behtlehem's in sight"

Po długim niepisaniu, po miesiącach codziennego zabiegania wokół spraw małych i wielkich, po hucznym i rodzinnym świętowaniu narodzenia Pana Jezusa, nastał czas, kiedy niczym pewien blondwłosy chłopiec z filmu, bez którego zdaniem niektórych - źle poinformowanych, Święta Bożego Narodzenia niemogłyby się odbyć (Tak, tak, Kevin to nie staroamerykańskie tłumaczenie imienia Jezus), dziś o poranku wystawiłam głowę z sypialni i nasłuchując ze zdziwieniem odgłosów ciszy odkryłam, że nikogo nie ma, nigdzie się nie śpieszę, nikt nie czeka na odwiedziny. Ucieszyłam się kubkiem herbaty i tym, że istnieje szansa, że dziś usłyszę swoje myśli. I wbrew słowom mojego porannego telefonicznego rozmówcy, który współczuł mi, że „u was na wsi musi być dziś strasznie nudno i to bez telewizora”, uważam za wielki prezent od życia dzień dzisiejszego nic-nie-muszenia, nic-nie-słyszenia. Z tym nie-muszeniem to zresztą nie tak do końca, bo postanowiłam, że dziś poświęcę się pisaniu.